wtorek, 30 kwietnia 2013

Lwów- dzień pierwszy

W czwartek wybraliśmy się czteroosobową grupą na wycieczkę do Lwowa. Mieliśmy tam spędzić cztery dni, jednak w wyniku komlikacji w hotelu, których nie chce mi się nawet komentować, wróciliśmy po dwóch dniach. Mimo wszystko jestem zadowolona, że mogłam tam pojechać i spędzić trochę czasu. Lwów był od zawsze na mojej liście miast, które muszę odwiedzić, jednak zawsze było tam jakoś nie po drodze, a komentarze znajomych dotyczące problemów na przejściu granicznym oraz stosunku Ukraińców do Polaków skutecznie zniechęcały mnie do zrealizowania tych planów. Okazało się jednak, że nie taki diabeł straszny:) Na granicy nie spędziliśmy nawet godziny, a Ukraińcy okazali się nadzwyczaj mili. Mieliśmy problem z odnalezieniem hostelu, ale wszyscy napotkani ludzie chętnie służyli pomocą. Podobnie było, kiedy mieliśmy problemy z orientacją w mieście (nie znam cyrylicy, więc nazwy poszczególnych ulic były trudne do rozszyfrowania).
Pierwszego dnia zrobiliśmy sobie długi spacer. Chcieliśmy się dostać do centrum, a że hostel był oddalony od niego o 6 kilometrów musieliśmy skorzystać z autobusu a właściwie czegoś większego niż bus a mniejszego niż autobus, czyli tzw. marszrutki. Cena biletu ( a właściwie przejazdu, bo żadnego biletu nikt nie dostaje) niezależnie od przejechanej trasy to 2 hrywny. Kierowca ma zwykle rozciągnięty obok siebie turecki dywanik, na który po prostu "rzuca" mu się pieniądze. W godzinach szczytu panuje w nich taki ścisk, że nie ma czym oddychać. Gdy wracaliśmy pierwszego dnia z miasta bałam się, że stracę obiektyw w moim aparacie. Gdy wsiadaliśmy już ledwo przepchnęliśmy się przez drzwi, a na następnych przystankach wsiadło jeszcze z 10 osób- nikt w tym czasie nie wysiadł. Co najciekawsze nie ma "pasażerów na gapę", choć kierowca nawet nie zwraca uwagi na to, czy ktoś zapłacił, czy nie. Wszyscy płacą. Ludzie podają pieniądze jeden do drugiego. 
Choć warunki w marszrutkach nie wydają się najdogodniejsze, to nie polecam wybierania się samochodem w miasto- dziury w drogach, korki i styl jazdy lwowskich kierowców przyprawiają o zawrót głowy. Czerwone światło? Przejście w niedozwolonym miejscu? Challenge accepted!:D Wszyscy jadą jednocześnie, nawet z dróg podporządkowanych i wszyscy trąbią. Tak- od tego trąbienia więdną uszy, ale obserwowanie z boku takich sytuacji jest niesamowicie zabawne.
W związku z tym, że większość pierwszego dnia zabrał nam dojazd na Ukrainę mieliśmy mało czasu na zwiedzanie. Postanowiliśmy więc pospacerować po mieście i zwiedzić miejsce, które z Lwowem najbardziej mi się kojarzy a mianowicie Cmentarz Orląt Lwowskich, który jest częścią Cmentarza Łyczakowskiego.
                                               Budynek Dworca Głównego we Lwowie:

                                                            
                                                                 Cyrk Lwowski:


Marszrutka (o dziwo nieprzepełniona ludźmi) 



Fragment kościoła św. Elżbiety:



Mozaika na jednym z lwowskich bloków mijanych w drodze na Cmentarz Łyczakowski:


PS. W związku z tym, że mam dzisiaj problem z dodawaniem zdjęć, zdjęcia z Cmentarza Łyczakowskiego pojawią się w kolejnym poście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz